Jestem z Układu

Decyzja trudna i wielka.

piątek, 29 stycznia 2010

 

Decyzję Donalda Tuska uważam za ustrojowo dobrą, czyli dobrą dla kraju.  Silny lider rządzącej partii na stanowisku prezydenta wypaczałby ustrój konstytucyjny, bo nie uchroniłby się od prób wykraczania poza rolę przewidzianą dla niego w ustawie zasadniczej. Byłaby to próba sterowania premierem z Pałacu i mocne iskrzenie na tym tle. Ten sam lider, jako premier umacnia ustrój i konstytucjonalizm. (więcej…)

Po pierwszej turze na Ukrainie.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

LICZNIK  PREZYDENCKI
Do końca kadencji “Prezydenta Swojego Brata”
zostało już tylko 288 dni.

Polityka zagraniczna nie jest dziedziną, którą śledzę pilnie na codzień i komentuję, ale napiszę kilka uwag na marginesie wyniku pierwszej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie. One pokazały, że Ukraina, jak była tak i jest podzielona politycznie na zachodnią i wschodnią. Obie muszą z sobą żyć i znaleźć wspólny mianownik, by to życie było możliwe. To jest sprawa Ukraińców. Ale podział na Ukrainę, ciążącą ku zachodowi i na tę, której bliższe są ściślejsze związki z Rosją powinien być też brany pod uwagę w naszej polityce w stosunku do tego kraju. Nie ulega wątpliwości, że w naszym interesie jest istnienie Ukrainy niepodległej. Z tego stwierdzenia moga wynikać różne wnioski co do sposobu postępowania wobec naszego bezpośredniego wschodniego sąsiada. Dotychczasowe podejście, szczególnie to z czasów rządu PiS, a także prezydenta dostrzega wyłącznie prozachodnie siły na Ukrainie, w nich jedynie widzi partnera, a za główny cel polityki stawia oddalanie Ukrainy od Rosji i przeciąganie jej na Zachód. Rozumiem intencje tej polityki, nawet gotów jestem je uznać za dobre, tyle, że w polityce dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło. I dzisiaj w obliczu zwycięstwa Janukowycza i druzgocącej klęski Juszczenki, skutki takiego pojścia są mizerne.

Ono miałoby szansę pod dwoma jednocześnie warunkami – gdyby obóz pomarańczowych nie żarł się z sobą przez ostatnie lata i gdyby dla Unii Europejskiej oraz dla NATO przyciagnięcie Ukrainy do siebie było ważniejsze od dobrych stosunków z Rosją, a jak wiadomo jedno psuje drugie. Ale nie jest ważniejsze, bo dla Stanów Zjednoczonych i dla głównych krajów Unii nie ma dziś konfliktu Wschód – Zachód i wobec tego Rosja nie jest dłużej wrogiem, lecz partnerem. Ważnym, choć przewrażliwionym, sfrustrowanym, bo po największej klęsce narodowej od wieków. W Rosji, z rozpaczy za utraconym supermocarstwem nie przyjmuje się do wiadomości, że Zachód już na nich nie czycha. Oni nadal myślą w kategoriach supermocarstwowej równowagi sił i strachu, choć sił już nie mają, a strach próbują podtrzymywać grożnymi minami i stroszeniem piór. I paradoksalnie także część polityków z dawnych bratnich krajów, w tym i polskich, również swoje podejście do Rosji i jej dawnych prowincji kształtuje pod wpływem owego schematu. Jego żywotność w społeczeństwach byłych satelitów Moskwy jest zrozumiała. Dla nas Rosja, choć już nie totalitarna, ale i nie w pełni demokratyczna, jest ciągle zagrożeniem. Warto sobie jednak uświadomić, że nie wciśniemy całemu Zachodowi naszej antyrosyjskiej alergii, choćby nawet była uzasadniona, co dziś nie jest już tak pewne jak dawniej.Wyrazem tego, jest beznadziejna próba namawiania Ameryki i Unii, by uwierzyli, że rywalizacja z Rosją i jej powstrzymywanie jest nadal najważniejszą cechą globalnej polityki, co w szczególnym przypadku Ukrainy, czy Gruzji, wyraża się postulatami, żeby najszybciej wzięto pod natowskie i unijne skrzydła te kraje bo inaczej wpadną w łapy głównego wroga.

Nie twierdzę, że z takich perswazji trzeba zrezygnować, ale na pewno nie one i nie ciągnięcie za uszy Ukrainy na zachód, czy bronienie jej niepodległości bardziej od nich samych, powinno być głównym celem naszej polityki. Za takie próby myśmy już cenę zapłacili. Jest prawdopodobne, że jednym z argumentów za budową gazociągu przez Bałtyk była nasza nadgorliwość w obronie interesów Ukrainy przy rozmowach o tak zwanej „pieremyczce”, odcinku gazociągu omijającego Ukrainę. Broniliśmy ich tak, że w końcu zirytowało to samych Ukraińców.
Uważam, że najważniejsze powinno być dla nas aby Ukraina była nam przyjazna, a nie to, żeby była wroga Rosji. Powinniśmy mieć dobre stosunki z wszystkimi głównymi siłami w tamtym kraju, z tymi, którym bliższa jest Unia i z tymi, którym bliższa Rosja. Nie mam nic przeciwko temu, by Ukraina znalazła się w Unii, czy w NATO, choć wcale nie jestem pewien, że wiązałyby się z tym tylko dobre dla nas skutki, a w końcu w polityce zagranicznej na pierwszym planie trzeba mieć nie cudze dobro, lecz własne. Ale niech decyzja o tym zapadnie na samej Ukrainie bez stronniczej, a czasami i natrętnej asysty z zewnątrz. Będzie to też z korzyścią dla naszych stosunków z Rosją, które nie są wcale mniej ważne od stosunków z Ukrainą, a także z korzyścią dla naszej wiarygodności i skuteczności w Unii, bo nic nie odbiera jej bardziej niż robienie z siebie gęsi kapitolińskiej gdy Gallów nie widać.

Nowe otwarcie

piątek, 15 stycznia 2010

LICZNIK  PREZYDENCKI
Do końca kadencji “Prezydenta Swojego Brata”
zostało już tylko 291 dni.

Szanowni Państwo,

zgrabiałymi z zimna palcami wystukuję to „nowe otwarcie” po dwu tygodniach mojej nieobecności. Chałupa wyziębiona a ja rozhartowany, bo dwa tygodnie spędziłem z żoną córką, zięciem i wnuczką Kornelią, „koko”, w Hurghadzie (Egipt  – Morze Czerwone), gdzie codziennie było pod 30 stopni w cieniu. Otwieram na razie puste pole do dyskusji, bo muszę wrócić do naszych wiślanych baranów.   

Rok wyprowadzki z Pałacu!

piątek, 1 stycznia 2010

LICZNIK  PREZYDENCKI
Do końca kadencji “Prezydenta Swojego Brata”
zostało już tylko 305 dni.

Szanowni Państwo,

trwa gdy chodzi o moje wpisy zimowa hibernacja blogu. Jeszcze trochę potrwa. Ale jedną uwagą chcę sie podzielić. Zaczął się rok w którym głównym zadaniem  do wykonania w imię, nie waham sie tak powiedzieć, racji stanu jest wyprowadzenie obecnego lokatora z Pałacu Prezydenckiego. Obyśmy wprowadzili tam osobę, o której będzie można powiedzieć, że jest rzeczywiście prezydentem Rzeczpospolitej, a nie takiej czy innej partii, czy swego brata. Ktokolwiek inny będzie wybrany z mających szansę choćby maleńką, będzie bez porównania lepszym prezydentem od Lecha Kaczyńskiego, który do tego wysokiego urzędu nie dorastał kiedy go wybierano i nie dorósł podczas jego sprawowania. On ten urząd, swoim niewolniczym związkiem z bratem i jego polityką, wypaczył, sponiewierał i ośmieszył.

Oszczędźmy sobie następnych pięciu lat z tym człowiekiem na Krakowskim Przedmieściu, bo to będzie następne pięć lat w tym pałacu z jego bratem. Bo w polityce nie było, nie ma i nie będzie Lecha, jest tylko Jarosław, zły talent, polityk wojny i zamętu. I nie wierzmy w żadne zmiany wizerunku, w łaszenie się do wyborców, w udawanie rozsądnego, umiarkowanego, centrowego. To wszystko makijaż, oszustwo dla złowienia głosów. Za tym wszystkim kryje się powtórka tego co widzieliśmy przez dwa lata tylko gorsza, bo z napełnionymi rezerwuarami odwetu za porażkę. Wizja IV RP, tylko bardziej wściekłej, Chwasta bardziej trującego. Nie zapomnijmy o tym ani na chwilę, aż do września. I odeślijmy tego polityka do mieszkania prywatnego niech tam żyje długo i zdrowo, ale z daleka od steru państwa. A w polityce dla obu braci – wszystkiego najgorszego!