Jestem z Układu

Europa na pasku Erdogana

niedziela, 17 lipca 2016

To przykre i upokarzające, że Unia Europejska jest właściwie na łasce i niełasce dyktatora Erdogana, wyznającego i wcielającego w życie wartości odległe od unijnych. Cokolwiek zrobi u siebie, Unia będzie co najwyższej z cicha, półgębkiem popiskiwać z żalu i współczucia dla Turków. Paraliżuje ją ogromna liczba potencjalnych uchodźców, których Erdogan może zatrzymać u siebie lub rzucić ich na Europę, jak kiedyś sułtani swe armie.

Niestety państwa członkowskie Unii same do tego doprowadziły. Nie Bruksela, nie unijne organy, lecz państwa członkowskie. Te państwa przez wieki nie umiały obronić Europy przed samymi sobą i co pokolenie niemal wyrzynały swoją młodzież i mordowały cywilów we wzajemnych wojnach. Wszyscy toczyli je o godność i wielkość, wszyscy mieli Boga po swojej stronie, każde walczyło o coś co mu się należało i każde broniło tego samego. Wszystkie pchały kontynent w krwawy bezsens i ruiny.

Wreszcie przyszło opamiętanie, uświadomienie, że Europa, jako większe Bałkany nie ma przyszłości innej niż ta pełna krwi i zniszczeń. Zaczęto tworzyć Unię Europejską. Jej kamieniem węgielnym, który przesądził o tym, że nie stała się kolejną bezsilną efemerydą, jak Liga Narodów, czy Rada Europy była delegacja suwerenności, konstrukcja suwerenności wspólnej, wspólnie egzekwowanej w oparciu o dobrowolnie przyjęte reguły. Ta konstrukcja polegała na zastosowaniu zasady subsydiarności; to wszystko co może być z korzyścią dla wszystkich lepiej załatwione na szczeblu unijnym powinno być załatwiane tam a nie na szczeblu narodowym i decydowane z bardzo wyjątkowym tylko stosowaniem zasady jednomyślności i weta. Stosując te dwie konstrukcje jednoczenie Europy szło od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (1952), poprzez Europejską Wspólnotę Gospodarczą (1958), Wspólnotę Europejską (1992), aż do dzisiejszej Unii Europejskiej (2009). Szło poprzez pasjonującą epopeję pełną konfliktów i porozumień, animozji i przyjaźni, postępu i cofania się, ale ostatecznie ciągle do przodu, z ciągle rozbudowywanym zakresem kompetencji władz unijnych, Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Europejskiej Rady Ministrów i Komisji Europejskiej, w stosunku do kompetencji państw członkowskich. To nie był spektakl zaplanowany, lecz w znacznej mierze żywiołowy. W niektórych dziedzinach mogło dojść nawet do zbyt dalekiej ingerencji „Brukseli” bez korzyści dla wszystkich, a w innych dziedzinach kluczowych dla sprawnego działania Unii do braku postępu wskutek kurczowej obrony prerogatyw państw członkowskich. Tak się stało w rozległej dziedzinie polityki bezpieczeństwa, spraw zagranicznych i obrony. Europejczycy potrafili stworzyć najbardziej komfortowe osiedle na globie, ale nie potrafili mu zapewnić bezpieczeństwa nie mając ani wspólnej polityki w tych dziedzinach, ani instrumentów by ją stosować. A nie mają, bo członkowie zazdrośnie strzegą swej suwerenności, szczególnie w tych właśnie dziedzinach, choć konieczność, największa siła sprawcza od dawna się domaga przesunięcia części uprawnień narodowych także i tu na szczebel unijny. Suwerenność narodowa, wielka kiedyś i ciągle jeszcze, idea i wartość to od dawna a szczególnie w ostatnich latach kamień u nogi Europy. Oby nie stała się jej przekleństwem.

Oskarżanie o zamach smoleński to kurewstwo.

niedziela, 29 czerwca 2014

Układam moje wpisy na tym blogu z lat 2006, kiedy powstał do momentu kiedy go zdradziecko porzuciłem zachowując się niegrzecznie wobec bywalców. Robię z nich tom do ewentualnego wydania i muszę powiedzieć, że tworzą bardzo ciekawą oprawę komentarzową do toczącego się życia politycznego. I narasta we mnie chęć do ożywienia blogu tym bardziej, że zbliża się czas coraz bardziej politycznie gorący i ważki. Jedyną barierą jest znana w ekonomii „bariera przerobu”. Wszedłem na Facebook i Twitter też fantastyczne narzędzia przekazu i komunikacji i nie wiem, czy starczy mi sił także na blog.
Wczoraj przeżyłem sobotę trochę podobną do dnia 14 lipca 2006 roku kiedy dałem głośny do dziś wpis życzący Kaczyńskiego, co dopiero został premierem wszystkiego najgorszego, poza dobrym nawiedzeniem przez Ducha Świętego (usunąłem go, ale po kilku tygodniach przywróciłem z komentarzem, chyba w sierpniu). Co też się działo, ale blog skoczył jak rakieta w górę. Tym razem jest wywiad ze mną Roberta Mazurka w weekendowym „Plusie i Minusie”. Rzeczpospolitej. Ciężko go przeżyłem, ale w 24 godziny po jego opublikowaniu jestem coraz bardziej zadowolony. A najbardziej byłbym zadowolony, gdyby do opinii publicznej silnie przeniknęło i skleiło się, że oskarżanie Tuska i Komorowskiego o zamach w smoleńsku i mord na 96 osobach to największe kurewstwo od roku 1945 jeśli chodzi o słowa.

Skutki transformacji; Wzrost stopy życiowej.

sobota, 21 września 2013

 Dzisiaj zajmę się trzema zbiorczymi (syntetycznymi) wskaźnikami pokazującymi konsumpcyjne efekty wzrostu gospodarczego. Dają one informacje o ogólnym wzroście stopy życiowej społeczeństwa, pokazując jak nieprawdziwe są czasami wygłaszane poglądy o zubożeniu podczas transformacji. Nie mówią one jednak nic (za wyjątkiem grupy emerytów), jak się ten wzrost rozkładał na grupy społeczne, do czego wrócę. Będą to wskaźniki; spożycia gospodarstw domowych, płac realnych i pozarolniczych emerytur realnych oraz sprzedaży detalicznej (źródłem danych roczniki GUS, wszystko w cenach stałych).

Za podstawę wyliczeń wziąłem rok 1990, czyli faktyczny punkt startu nowego systemu gospodarczego, cechującego się odmiennymi prawami od poprzedniego. Przy przejściu od jednego systemu do drugiego nastąpił transformacyjny wstrząs, kryzys. Nie uniknął go żaden kraj pokomunistyczny. W Polsce był najkrótszy (trwał do połowy roku 1992) i najpłytszy, licząc spadkiem PKB. W stosunku do ostatnich lat PRL, 1988-1989 spożycie z dochodu narodowego spadło o 15%, płace realne o 24 %, a sprzedaż detaliczna o 20 %. Trzeba jednak pamiętać, że w tamym czasie w obiegu był znaczny nadmiar pieniędzy (nawis inflacyjny), który w roku 1990 został zlikwidowany. W tych co wyżej spadkach znaczna część przypada na likwidację pustego pieniądza, a nie na efektywny spadek stopy życiowej. „Na oko” podzieliłbym te wskaźniki przez 2. W każdym razie trzeba o tym efekcie spalania pustego pieniądza pamiętać i nie wyciągać wniosku, jaka to stała się katastrofa w roku 1990. Było trudno, ale nie było katastrofy, lecz dolegliwości kuracji, jak napisałem, łagodniejsze w Polsce, niż gdzie indziej.

A oto syntetyczne, konsumpcyjne efekty wzrostu gospodarczego, czy wzrostu stopy życiowej, od roku 1990. Najpierw do roku 2008 ostatniego przed obecnym kryzysem, a potem do roku 2012.

(%) 2008 2012
Spożycie 117 133
Płace realne 62 69
Pozarolnicze emerytury 56 62
Sprzedaż detaliczna 95 102/

style=”text-align: center;”>Duża rozpiętość między wskaźnikami spożycia i sprzedaży detalicznej a wskaźnikami płac realnych wiąże się najpewniej z tym, że wzrósł udział dochodów ze źródeł poza płacą i emeryturą. Zapewne też ze wzrostu roli kredytów konsumpcyjnych, które w końcu PRL niemal całkowicie znikły w skutek inflacji. W tej rozpiętości można widzieć przejawy życia „ponad stan”, na kredyt, ale to powszechne zjawisko, głównie w krajach bogatszych, niz my. Na razie nie wygląda na niebezpieczne ekonomicznie.
Przypominam, że PKB od roku 1990 wzrósł o 121 % (wedle GUS). To było podstawowe źródło znacznego wzrostu stopy życiowej społeczeństwa. Transformacja  wzbogaciła nas, jako konsumentów. Nie ma mowy o zubożeniu społeczeństwa. W porównaniu o ostatnimi 20 latami PRL był to postęp rewelacyjny. Także gdy chodzi o dostosowanie oferty konsumpcyjnej do realnych potrzeb nabywców. Z tym PRL nigdy sobie nie poradziła – były pękające magazyny niesprzedawalnej produkcji, po jednej stronie i kolejki po drugiej. Dziś jest tandeta, ale bubli PRL-owskich nie ma. Nawet słowo zanikło. Tamten świat się skończył.

(PS. Niestety nie udaje mi sie na tym blogu dobrze wycentrować tabeli.)

 

1990-2012 Rewolucja w wydajności pracy.

wtorek, 17 września 2013

O liczbach i prawdach elementarnych 

 Wczoraj napisałem o rekordowym wzroście (PKB) w Polsce od początku transformacji a także od wybuchu kryzysu światowego w roku 2009. Produkt krajowy tworzą pracujący. Popatrzmy jak zmieniała się ich liczba i jakie to miało konsekwencje dla tworzenia PKB. Porównam lata 1970-1989 i 1990 – 2012. Mniej więcej ostatnie dwudziestolecie PRL i pierwsze IIIRP. To będzie obraz przybliżony, bo w PRL stosowano miernik dochodu narodowego (DN), a w III RP PKB. Różnice nie są jednak wielkie. Łączne tempo wzrostu DN wziąłem z PRL-owskiej statystyki GUS. Jest ona kwestionowana. Z badań prof. Kazimierza Łaskiego z Wiednia wynika, że należałoby je obniżyć o około połowę. Wyniki, które tu podam będą więc bardzo dla PRL życzliwe. Przeliczenia są proste, ale dla pewności omówiłem je ze Stanisławem Gomułką.

Jeden z podstawowych wzorów teorii wzrostu gospodarczego mówi, że procent przyrostu (r) dochodu narodowego (PKB) jest sumą procenta przyrostu zatrudnienia (z) i wydajności pracy(w). Obliczona według niego struktura tworzenia dochodu narodowego (PKB) przedstawia się następująco (jako zatrudnienie wziąłem liczbę pracujących w gospodarce);
                  (%)            Lata 1970- 1989       Lata 1990 – 2012
Przyrost dochodu                   82 (50)                     121
Przyrost zatrudnienia             13                            –  14
Przyrost wydajności pracy    69 (37)                        135

Mamy tutaj obraz rewolucyjnego wręcz przejścia od gospodarki niewydajnej do  wydajnej i to w wariancie korzystnym dla PRL. Bliższy prawdy, uwzględniający nieco badania prof. Łaskiego, podałem w nawiasach. Skokowy wzrost wydajności pracy to jeden z najważniejszych efektów transformacji. Bez niego nie byłoby innych. Nasza dzisiejsza gospodarka jest bez porównania bardziej wydajna, niż gospodarka PRL.

Teraz się zabawimy. Ilu ludzi wystarczyłoby dla uzyskania w ciągu 20 lat przyrostu DN o 121%, gdyby w Polsce Ludowej udało sie osiągnąć wzrost wydajności, jak w IIIRP. Otóż z obliczeń wyszło mi, że liczba pracujących mogłaby spaść z 15 mln. do 7 mln. Zabawa oczywiście nie pokazuje liczby ludzi, którzy w PRL byli zatrudnieni, choć faktycznie nie było dla nich pracy. Demaskuje jednak często powtarzaną tezę, że w Polsce Ludowej wszyscy mieli pracę, że było pełne zatrudnienie. To nieprawda, było pełne zaetatyzowanie. Wszyscy mieli etat. Bezrobocie schowane w fabrykach i urzędach, niewidoczne w statystykach, widoczne było w mowie potocznej; odwalanie dupogodzin, bumelka, czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy, oni udają, że płacą my udajemy, że pracujemy.

 Transformacja nie stworzyła bezrobocia, lecz je ujawniła, wypchnęła z fabryk i urzędów. To było przykre zdrowienie gospodarki. W III Rzeczpospolitej jest więcej pracy niż było w PRL. Dlaczego jednak po 20 latach nowa gospodarka nie zdołała wchłonąć bezrobocia, dlaczego nie tworzy tylu miejsc pracy, by szukało jej powiedzmy 5 %, a nie 15%? To zupełnie inny temat, dotyczący głównie kosztów zatrudnienia.

Polska czempionem wzrostu PKB!

poniedziałek, 16 września 2013

O liczbach i prawdach elementarnych 

Polskie przejście od gospodarki centralnie dyrygowanej do rynkowej jest jednym z najbardziej udanych pośród wszystkich krajów pokomunistycznych. A może nawet najbardziej udanym, ale o to spierał się nie będę. Ten sukces uznają liczący się obserwatorzy zagraniczni. Zarazem kwestionuje go a nawet wyśmiewa część społeczeństwa, w tym wielu polityków i twórców opinii publicznej. Najczęściej towarzyszy temu nieznajomość najbardziej elementarnych faktów, liczb i porównań.

Postanowiłem wykorzystać mój blog, od dawna przeze mnie zaniedbany, na pokazywanie polskiego sukcesu gospodarczego 1989-2013 i dalej. Będzie ono oparte głównie o statystykę; GUS-u, Eurostatu, Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBRD) o innych. To nie będą skomplikowane analizy ekonomiczne dla wybranych, lecz bardzo proste porównania dłuższych szeregów czasowych całkowicie dostępne dla każdego czytelnika. To będzie elementarz polskiego sukcesu.

PKB 1989 – 2012

Zaczynam od łącznego przyrostu PKB za okres transformacji, czyli od roku 1989 do 2012 . Wyniki oczywiście w cenach stałych. PKB w Polsce wzrósł w latach 1989-2012 o 100 % (wynik z Raportu EBRD uzupełniony o wzrost PKB od 2009 roku z Eurostatu2013. Polski Rocznik Statystyczny podaje wzrost o 121 %). Jest to rezultat wysoko wyprzedzający wszystkie pokomunistyczne kraje Europy Centralnej (a także Wschodniej). Drugie miejsce zajmuje Słowacja, gdzie PKB wzrósł o 71 %. Trzecie Estonia (47%), następne Czechy (41%) i Węgry(29%). Ten znacznie szybszy bieg Polski oczywiście przyczynił się do wydatnego zmniejszenia dystansu, jaki w roku 1989 dzielił nas od bogatszych; Czech, Węgier i Słowacji. Węgry Polska doścignęła, lub nawet prześcignęła.

PKB 2008-2012

Spójrzmy teraz na dynamikę gospodarki Unii Europejskiej od wybuchu kryzysu światowego w roku 2009. Za podstawę (za 100%) bierzemy rok 2008. Gospodarka Unii w latach 2009-2012 skurczyła się o 1,5% (27 krajów ale podobnie starszej 17-tki oraz strefy Euro). Gospodarka Czech o 0,6 %, Węgier o 5,2%. Gospodarka Estonii, po wielkim załamaniu w roku 2009, odzyskała wzrost i pozostała na niezmiennym poziomie, Słowacji wzrosła o 4,5 %, Polski o 12,4 %. Warto zwrócic uwagę na bardzo dobre wyniki Słowacji, która jest w strefie Euro. To świadczy, że przynależnośc do nie nie tłumi wzrostu gospodarczego.

Dynamika PKB obok zmiany długości życia i wskaźnika śmiertelności niemowląt jest jedym z najważniejszych mierników oceny postępów kraju. Pod wzglęem PKB JESTEŚMY CZEMPIONEM TRANSFORMACJI W EUROPIE ORAZ CZEMIONEM DYNAMIKI GOSPODARCZEJ W UNII EUROPEJSKIEJ OD POCZĄTKÓW KRYZYSU!
Spieprzmy to rozglądając się po głupiemu za lepszym!

24 rocznica rządu żółwia szybszego od geparda

piątek, 13 września 2013

Wczoraj minęła 24 rocznica zatwierdzenia przez Sejm rządu Tadeusza Mazowieckiego. Napisałem dla Wirtualnej Polski kilka refleksji rocznicowych; http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Waldemar-Kuczynski-zaden-gepard-nie-byl-szybszy-od-zolwia-Mazowieckiego,wid,15983807,wiadomosc.html

 

Zapachniało Mordorem w Krynicy!

czwartek, 12 września 2013
Już tu Szanowni i wierni bywalcy wkleiliście link do mojego niedawnego komentarza z Wirtualnej, ale uważam za celowe wybicie tekstu na czołówce;
 fot. PAP / Darek Delmanowicz Jarosław Kaczyński, prezes PiS
Prezes PiS powiedział, że jego gabinet w latach 2006-2007 nie był rządem IV RP. Będzie nim ten, który utworzy, gdy wysoko wygra wybory za dwa lata. Po dwóch latach tamtej władzy, która jeszcze nie była władzą IV RP, Polacy w mobilizacji niespotykanej po roku 1989 odstawili Prezesa od władzy. Dodam z odruchami wymiotnymi, porównywalnymi z odrzuceniem komuny 4 czerwca 1989 rokuWaldemar Kuczyński
Sauron dał głos! Redaktor Sekielski powiedział w TOK FM, że prezes Kaczyński się w Krynicy rozhermetyzował. Prezes przedstawił wizję Polski w okowach IV RP – bis – pisze w felietonie dla WP.PL Waldemar Kuczyński. Czytaj także wcześniejsze felietony Waldemara KuczyńskiegoNajpierw gruzy ministerstw rozwalonych, tak jak WSI (ponoć agentura wywiadu rosyjskiego, a naprawdę służba wywiadowcza III Rzeczpospolitej). Potem połowę urzędników na bruk. Następnie nakazy podnoszenia płac i ustawa o karnych podatkach dla opornych biznesmenów. Do tego lustracja, zapewne przez odzyskane IPN i CBA, a także inne służby, milionów przedsiębiorców; dużych, średnich i małych. Cel – wykrycie złogów nomenklatury, które zalegają, no właściwie, wszędzie, choć nie wiadomo dokładnie gdzie. To odświeżona wizja mocno zaśmierdłego już „układu”. Trzeba więc przeczesać ten szemrany segment życia kraju. Potem jeszcze podatki dla bogatszych, dla sieci handlowych i dla operacji bankowych. W skrócie: rozwalanie, wyrzucanie, opodatkowanie, represjonowanie. Oto Polska na wyobrażenie i marzenie Jarosława Kaczyńskiego. A nie wszystko zostało dopowiedziane. Na przykład o szukaniu winnych zamachu, którego nie było, w oparciu o specustawę dla „odważnych prokuratorów”. Nad wszystkim tym zaś „Bóg Wszechmogący”.

 

Prezes PiS powiedział, że jego gabinet w latach 2006-2007 nie był rządem IV RP. Będzie nim ten, który utworzy, gdy wysoko wygra wybory za dwa lata. Po dwóch latach tamtej władzy, która jeszcze nie była władzą IV RP, Polacy w mobilizacji niespotykanej po roku 1989 odstawili Prezesa od władzy. Dodam z odruchami wymiotnymi, porównywalnymi z odrzuceniem komuny 4 czerwca 1989 roku. Po tym odrzuceniu, przez 6 lat obdarzali niezwykłym poparciem Platformę Obywatelską. Widzieli w niej nawet niekoniecznie partię swego wyboru, co tamę, kordon sanitarny, kaftan bezpieczeństwa, chroniący przed ponowną władzą PiS pod kierunkiem Jarosława Kaczyńskiego.

Także dziś, gdy znużenie i żale do Platformy, a nawet gniew, powodują odwracanie się wyborców od niej, tworzą oni niespotykaną wcześniej Partię Oczekujących. Oczekujących na poprawę PO, albo jej alternatywę, byle nie PiS! To ślady niezwykłego wstrząsu, ciosu, jaki Prawo i Sprawiedliwość zadało mentalności wyborczej ogromnej części polskiego społeczeństwa. Polska środka, rozwagi, spokoju zobaczyła i poczuła, że wolni od bolszewizmu z lewa nie jesteśmy zabezpieczeni przed bolszewizmem z prawa; w biało-czerwonej szacie i z krzyżem za cholewą. A to był tylko rząd częściowo IV RP i trwał tylko dwa lata!

Teraz ma być w pełni rząd owej RP i na długo. Bardzo poważnie namawiam do potraktowania serio tego, co Jarosław Kaczyński zapowiada. Do porzucenia zgubnej myśli, że to PR, że ciasteczko, dla twardego elektoratu PiS, by widząc, jak prezes udaje baranka, nie zwątpił, że pozostał wilkiem na lemingi.

Szef PiS rozhermetyzując się w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, a potem w Krynicy, pokazał po raz kolejny, jaki obraz Polski ma w głowie. Na ten obraz składają się krajobrazy i żyjący wśród nich ludzie, których Prezes, mówię najłagodniej, nie cierpi. I których nie ma w realnej rzeczywistości. Są tylko w jego głowie! Jeśli Polacy dadzą mu władzę, te krajobrazy i ludzie będą szukani i niszczeni w realnym świecie, także przy pomocy wszelkich tropiących służb państwa. Ta wizja zrodzona w głowie i z głowy będzie musiała być potwierdzona, jak i zamach w Smoleńsku. Kosztem niemających z tym nic wspólnego. Gdyby decyzją wyborców do tego doszło, to piękne słowa Jana Pawła II: „ale się nam przytrafiło”, zostaną obrócone w ponure przeciwieństwo.

Waldemar Kuczyński

Głos pasterza wszystkich owieczek.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Sezon letni, rzadki pobyt w Warszawie, koszmarnie zaniedbałem i tak zaniedbany ten blog. Myślę nad jakąś jego nową niepolityczną formułą, bo politykę uprawiam na WP oraz FB i TT. Może zdecyduję sie tu na blok ekonomiczny, ale po tym, jak nauczę się wklejać wykresy i je robić.

Na razie wklejam link do najnowszego komenatrza;

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027139,title,Waldemar-Kuczynski-glos-pasterza-wszystkich-owieczek,wid,15917144,wiadomosc.html

4. 6.1989 – Witaj jutrzenko swobody!

piątek, 7 czerwca 2013

Dwa dni po 24 rocznicy wyborów przełomowych. Główny temat w mediach – śmieci. Niespełna 48 godzin starczyło, by śmieci wyparły „solidarycę”. I dobrze! Bo gdyby było źle, to byśmy tę datę szczęśliwą i radosną święcili dłużej i z nostalgią. Ale ja do niej wrócę. To dopiero dwa dni po rocznicy. Czwarty czerwca 1989 roku to był Big Bang! Czuję promieniowanie tamtego dnia przez wszystkie dni 24 lat! Najpiękniejszy dla mnie dzień, jako obywatela! Dzień w którym zabłysła jutrzenka swobody!

Mieszkałem od 8 lat w Paryżu, przyczepiony do Polski okiem, uchem, piórem i głosem (co tydzień miałem 10 minut w RWE). Widziałem od połowy 1986 roku, że ogromne koło zamachowe zmian ruszyło na wschodzie i pisałem o tym. Nie miałem wątpliwości, że to wielkie i pozytywne, że Okrągły Stół to majstersztyk i dobro, jakie może spotkać Polskę w czasie nadchodzącej burzy. Gdy ogłoszono wynik wyborów było dla mnie jasne, że wyjściem logicznym powinien być rząd z premierem „Solidarności”. Mówiłem o tym z Wolnej Europy osiem dni później (patrz poprzedni wpis) wątpiąc, czy to będzie możliwe. Sześć tygodni później pisałem w Warszawie fragment deklaracji premiera Mazowieckiego, wygłoszonej 24 sierpnia 1989 r. I uczestniczyłem w układaniu rządu. Czułem się w pełni kompetentny i na miejscu.

Gdy wracam do tamtego czasu i błysku jutrzenki odkrywam, że pierwotne źródło mojej radości kryło się w czymś dotyczącym każdego człowieka, jednostki. A mianowicie, że idą zmiany które usuną, oby na zawsze, z życia ludzi zgeneralizowany strach przed państwem, jako takim. Przed państwem tak pomyślanym, by się go bać. Pierwsze pięć lat żyłem w hitlerowskim państwie strachu i poczułem go, następne kilkanaście w strachu stalinowskim. Potem on słabł, ale do końca z PRL nie zniknął, bo istota tego państwa na instytucjonalizacji strachu polegała. W mojej publicystyce z czasów PRL i o PRL strach, jako czynnik konstytuujący system grał kluczową rolę. I kiedy zaczęła się pierestrojka w ZSRR kwestia wielkiego, trwającego trzy czwarte stulecia strachu była nicią przewodnią debaty. I oto szła nadzieja, że kończy się czas politycznego strachu. Że nie będzie państwa patrzącego na obywatela, jak na potencjalnego przestępcę i wroga, choćby nic nie mogło mu zarzucić. To była moja największa nadzieja, a wielkie wartości i słowa w tle. Bo ja i wszyscy co się PRL-owi stawiali, myśmy żyli w towarzystwie strachu. Robiłem co uważałem, że trzeba, ale bałem się. I inni też. Młodzi, urodzeni w okolicach i po 1989 roku nie mogą tego odczuć i zrozumieć, a dla mnie ten fakt jest niezmiernie ważny w postrzeganiu i ocenianiu III Rzeczpospolitej oraz różnych politycznych projektów.

Pisałem nie raz, że mam wykształcone czujniki ostrzegające przed zamordyzmem, już w embrionalnych fazach, jeszcze słabo widocznych i mało odczuwalnych. Właśnie przez takie doświadczenie. I gdy wydawało mi się, że one nigdy nie zadźwięczą, zawyły! W 2005 roku i wyły, aż do wyborów roku 2007. Stary strach, kiedyś brunatny, potem czerwony, teraz owinięty we naszą flagę wylazł z kąta. Nie byłem w tym alarmie osamotniony. Kartek do głosowania w punktach wyborczych brakowało. Kartek właściwie do odpędzenia od władzy tych co strach obudzili. Niestety to nie jest czas przeszły dokonany. Nie obsesje więc, czy osobiste niechęci do Kaczyńskiego są powodem, dla którego ostrzegam przed oddaniem temu politykowi i tej partii władzy nad Rzeczpospolitą. Powodem jest strach przed strachem. Teraz już nie przed moim. Głównie przed tym tych młodych, bo go nie posmakowali. By jutrzenka swobody, świeciła.

Waldemar Kuczyński specjalnie dla WP.PL
Tytuł i lead pochodzi od redakcji

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Waldemar-Kuczynski-4-czerwca-1989-witaj-jutrzenko-swobody,wid,15709964,wiadomosc.html?ticaid=110ba5&_ticrsn=5

Kuczyński mówi 12.6.1989 z Wolnej Europy – „Rządy czynu, czy bezsilności”

wtorek, 4 czerwca 2013

Proszę Państwa,

4.6.1989 to dla mnie Big Bang! Czuję promieniowanie tamtego dnia przez wszystkie dni 24 lat! Najpiękniejszy dla mnie dzień, jako obywatela!

Z tej okazji publikuję treść mojego komentarza w Radio Wolna Europa, który wygłosiłem osiem dni po wyborach czerwcowych. To dziś rodzaj dokumentu historii, bo pokazuje jak w tamtych dniach widoczna była sytuacja w Polsce obserwowana z Paryża. Komentarz jest dość długi, ale sądzę, że będzie dla Państwa interesujący. Są w nim obawy, które okazały się nieuzasadnione i nadzieje, które się potwierdziły. Tekst jest pisany czcionką bez polskich znaków, bo wtedy nie miałem polskiego edytora.

 
             Widziane z daleka.                         Waldemar Kuczynski

                            Rzady czynu czy bezsilnosci ?
                      ——————————————
                  Zwyciestwo wyborcze opozycji wprowadzilo do Zgromadzenia
Narodowego liczna grupe deputowanych. Jednoczesnie wzmocnilo wage polityczna calej formacji opozycyjnej na scenie krajowej, takze             pozaparlamentarnej, w stosunku PZPR i jej coraz bardziej zreszta             niechetnych sojusznikow. Takiego wzmocnienia mozna bylo sie             spodziewac juz po opublikowaniu dokumentow Okraglego Stolu choc             istnialy powody by sadzic, ze ewolucja ukladu sil na korzysc  opozycji bedzie wolniejsza. Stalo sie inaczej wzbudzilo nawet niepokoj, rozproszony przez bezprecedensowa i zaslugujaca na uznanie deklaracje rzecznika prasowego Partii, akceptujaca wynik glosowania. Spektakularne wzmocnienie znaczenia opozycji na krajowej scenie politycznej powinno dac w zasadzie pozytywne skutki gospodarcze. Powazne komplikacje powstac moga natomiast dlatego, ze z wyborczego wedryktu nie beda zapewne wyciagniete  normalne w takich okolicznosciach konsekwencje. 

 Zacznijmy od skutkow pozytywnych. Pojawienie sie wplywowej             opozycji zamyka, miejmy nadzieje na zawsze, okres kiedy decyzje             gospodarcze angazujace ogromne srodki i przesadzajace sytuacje              ekonomiczna na lata podejmowane byly w wyniku przetargow miedzy              nie kontrolowana spolecznie wladza i jej aparatem. W tych przetargach interesy reszty, czyli ogromnej wiekszosci ludzi interpretowane byly calkiem dowolnie bez pytania ich o zdanie. To miedzy innymi doprowadzilo do powstania struktur gospodarczych odwroconych od ludzkich potrzeb i co za tym idzie do upowszechnienia sie przekonania, ze praca nie mozna dojsc do niczego. Mozliwosc wyrazania roznych interesow i punktow widzenia na sprawy ekonomiczne jaka sie obecnie pojawia oraz wywierania nacisku by zostaly one uwzglednione stwarza o wiele bardziej, choc jeszcze nie calko-    wicie, normalne warunki uzgadniania decyzji gospodarczych. Oczywiscie nowa sytuacja nie gwarantuje, ze podejmowane beda zawsze decyzje najlepsze i ze to opozycja bedzie ich inicjatorem. Zdarza sie w systemach demokratycznych, szczegolnie przy trudnosciach gospodarczych, ze pod naciskiem wyborcow albo w obawie przed nimi  unika sie decyzji koniecznych lecz niepopularnych badz podejmuje takie co jeszcze pogarszaja stan rzeczy. W takim wypadku jednak spoleczenstwo w jakims sensie placi za bledy wlasne a nie cudze i co bardzo wazne ma mozliwosci naprawienia tych bledow.
         Przejdzmy teraz do komplikacji jakie w rzadzeniu panstwem i         gospodarka moze spowodowac sytuacja zaistniala w skutek wyborow. W           normalnych warunkach wynik taki pociagnalby przekazanie wladzy w             rece opozycji „Solidarnosciowej”, ktorej wyborcy okazali swe  zaufanie czyli dali legitymacje do rzadzenia krajem. PZPR i jej sojusznicy natomiast, ktorym spoleczenstwo dalo wotum nieufnosci i odmowilo legitymacji powinni przejsc do opozycji aby uwolnieni od ciezarow wladzy mogli pomyslec dlaczego przegrali, zrobic porzadki we wlasnych szeregach wymyslic nowe koncepcje i starac sie odzyskac zaufanie spoleczne dla ewentualnego powrotu do wladzy w ktorychs z nastepnych wyborow. To bylaby sytuacja normalna, krajem       rzadzil by rzad z mandatem a wiec majacy autorytet czyli zdolny do      podejmowania trudnych decyzji i do ich egzekwowania. To normalne              rozwiazanie, najprawdopodobniej w skutek geopolityki nie wchodzi w              gre. Pozostaje rozwiazanie dziwaczne polegajace na tym, ze rzadzil             bedzie nadal rzad koalicyjny wyloniony z formacji pozbawionej mandatu spolecznego a wiec rzad bez legitymacji natomiast majacy mandat i legitymacje zostana w opozycji. Rozwiazanie polegajace na dodaniu paru ministrow „solidarnosciowych” nawet jezeli nie bylyby to ministerstwa zupelnie drugorzedne nie da rzadowi autorytetu a opozycje obciazy odpowiedzialnoscia nie proporcjonalna do wplywu na rzadowe decyzje. Slusznie wiec „Solidarnosc” takie sugestie ze strony koalicyjno-rzadowej odrzuca. Rozwiazaniem zgodnym z logika powyborczej sytuacji a zarazem uwzgledniajacym czynnik geopolityczny byloby -to jest prywatna imaginacja autora – przesuniecie  ministerstw obrony i spraw wewnetrznych oraz ewentualnie spraw  zagranicznych do pionu wladzy prezydenckiej i powierzenie uformowania reszty rzadu solidarnosciowemu premierowi. Taki rzad mialby o wiele wiekszy autorytet co tak bardzo potrzebne jest w obecnej sytuacji krajowej ale najprawdopodobniej nie wchodzi w gre. Pomimo tego wiec, ze przezylismy najbardziej demokratyczne wybory w    historii powojennej ich rezultat dla sprawnosci kierowania panstwem i gospodarka moze okazac sie wrecz niekorzystny. Jak dlugo bowiem PZPR rzadzila bez legalnej opozycji tak dlugo mogla wystarczac legitymacja sily nadajaca autorytet jej decyzjom. Dopuszczenie opozycji oznacza rezygnacje z rzadzenia w oparciu o sile. W tej sytuacji jedynym zrodlem autorytetu wladzy moze byc mandat wyborczy. Jezeli sie z jednego rezygnuje a drugiego nie ma to mozna co najwyzej urzedowac w budynkach panstwowych ale rzadzic        nie mozna. Wladza bowiem to zdolnosc do wplywania na zachowania            obywateli w tym takze – a w obecnym polskim przypadku szczegolnie -zdolnosc do stawiania czola doraznym rewindykacjom ekonomicznym.
        Teoretycznie i nader optymistycznie rozumujac mozna wyobrazic            sobie program sanacji gospodarki polskiej bez czasowego obnizenia           stopy zyciowej, choc napewno bedzie wymagal jej zamrozenia na ladne pare lat. Nie obejdzie sie tez bez surowej dyscypliny finansowej z drenazem pustych pieniedzy wlacznie co odbierane jest  przez spoleczenstwo jako obnizanie jego sily nabywczej i grozi konfliktami. Rowniez zmiana struktury gospodarki polskiej i nadawanie jej rynkowego charakteru wywola bardzo trudne problemy socjalne nie mozliwe do zadawalajacego rozwiazania. Wszystko to na dodatek potrwa dlugo. Szybko poradzic sobie mozna tylko z kolejkami, czarnym rynkiem i spekulacja jezeli tylko znajdzie sie sposob na puszczenie luzem niemal wszystkich cen. Natomiast gdy chodzi o materialny poziom zycia odczuwalne rezultaty gospodarczej kuracji – o ile jest ona wlasciwa rzecz jasna – prawie nigdy nie zjawiaja sie przed uplywem pieciu, szesciu lat a czasami czeka sie jeszcze dluzej. Temu natezeniu problemow nie sprosta w nowej sytuacji politycznej rzad zdewzawuowanej przez wyborcow   koalicji pezetpeerowskiej. Bedzie on tez zla dla Polski wizytowka przy staraniach sie o pomoc ekonomiczna czy przy zabiegach o sciaganie zagranicznego kapitalu. W pelnej sprzecznosci sytuacji gospodarczej kraju rzad slaby potrafi skutecznie wykonywac jedyna tylko funkcje ekonomiczna – drukowac pieniadze. Nie bedzie to wiec rzad czynu lecz bezsily narodowej. Taka sytuacja moze wytworzyc rowniez trudne polozenie dla opozycji wymagajace od niej nie malej odwagi cywilnej. Stanie ona nie raz wobec dylematu; czy popierac konieczne chociaz nie popularne decyzje wladzy dla nadania im autorytetu ponoszac za nie odpowiedzialnosc i konsekwencja jak za wlasne ? Czy sprzeciwiac sie im utrwalajac sytuacje gdy kraj nie              rzadem stoi, co takze bedzie obciazalo konto opozycji u obywateli?
          Nie rzadzac formalnie czyli nie majac tych mozliwosci jakie daje            posiadanie wladzy, opozycja bedzie zmuszona w niej uczestniczyc i             placic za to uczestnictwo pod grozba, ze w przeciwnym razie kraj             pozostanie nadal na rowni pochylej. Oczywiscie te spekulacje moze              przekreslic praktyka znajdujaca czasami rozwiazania wczesniej zupelnie nie widoczne i oby tak sie stalo.
                
                  Sartrouville 12.6.1989         Waldemar Kuczynski