Jestem z Układu

1 sierpień 1944: Chwała bohaterom, żal ludzi

niedziela, 31 lipca 2011

Powtarzam wpisy na blogu z rocznic 1 sierpnia 1944 roku.

2006-2007

Prawda, czy Rocznicowe Pustosłowie?

Słuchałem 1 sierpnia w „Poranku w TOK-u” rozmowy z Wiesławem Chrzanowskim o Powstaniu. Słyszałem mądry głos uczestnika. I słyszałem głos uczestniczki, która tonem piknikowym, jakby chodziło o udaną majówkę mówiła „jakie to były wspaniałe dni” i tak dalej. Tym, co stanęli do walki należy się szczególny szacunek. Ale szacunek nie może zamykac ust, a ja nie rozumiem piknikowego zachwytu kombatantki. Miała szczęście, przeżyła, ale jak można robić z Powstania wspaniałe dni, wiedząc, że kiedy po 63 dniach ludność opuszczała zburzoną stolicę została w niej wielotysięczna góra trupów, także trupów dzieci, którym nie dano przeżyć życia. Czy ta góra trupów, to atrybut wspaniałości? Czy ją można pominąć w szukaniu określeń dla powstańczych dni?

Jestem bardzo za tym, by pamięć o Powstaniu trwała, ale nie tylko pamięć z 1 Sierpnia, lecz nie słabsza pamięć z października. Dzień dzisiejszy, pamięć o tych co walczyli, o cywilach, co ginęli tuż przed końcem strasznej wojny, i dzieciach, co dopiero zaczęły oglądać świat, to właściwy moment w roku, by mówić nie tylko o bohaterstwie czynu, ale i o szaleństwie decyzji. Inaczej dwieście tysięcy śmierci będą oprawą dla rocznicowego pustosłowia i bezmyślności. Pierwszy Sierpnia fałszuje prawdę o Powstaniu, jeśli zapomina się o pamięci z jego końca. I tak się dzieje od dwu lat. Niech będą Wielkie Uroczystości, ale niech będzie w nich prawda, a nie sztampa, w jaką zmieniono tę rocznicę. Niech będzie, musi być pamięć o entuzjazmie ulicy warszawskiej w godzinie „W”, ale niech będzie też pamięć o niewyobrażalnym cierpieniu, jakie sprowokowała decyzja czterech generałów, kierujących się patriotyzmem, ale nie mądrością. Rok temu zrobiłem wpis tego właśnie co dziś dnia. Powtarzam go:

62 lata później

Pierwszy Sierpnia, 62 lata od początku niewyobrażalnego heroizmu i cierpienia Warszawiaków i jednocześnie 62 lata od wprowadzenia w czyn zbrodniczej decyzji kilku generałów, których ostrzegano, w kraju i z Londynu, by powstania nie wywoływać, bo skończy się tragedią. Określenie “zbrodnicza” to nie moje określenie, lecz generała Władysława Andersa, dowódcy II Korpusu, który w depeszy do ministra obrony narodowej Rządu Londyńskiego (z 23. 8.1944 r. cytuję za Jan M. Ciechanowski -”Powstanie Warszawskie” s.428) tak pisał: „Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność?”. Na powstanie trzeba patrzeć przez pryzmat ostatnich jego dni, a nie pierwszych. Przez pryzmat ropy lejącej się z ran i much,  dla których Warszawa na 63 dni stała się rajem. To też nie ja. To uczestniczka powstania, która wypytywana wzniośle przez smarkulę telewizyjną – w roku ubiegłym –  z czym jej się powstanie kojarzy powiedziała, że z tym właśnie. Wyraźnie młoda dziennikarka nie tego oczekiwała.

Chwała łzy i żal, tym, za tych i po tych, co poginęli (o rannych i wypędzonych nie wspominam) i hańba za tę decyzję, prawdopodobnie najgorszą polską decyzję XX wieku.

A nauka jedna, nigdy więcej w ten sposób”.

I jeszcze jedna moja refleksja z ówczesnej dyskusji pod wpisem:  ”Gdyby Ci generałowie wtedy decyzji o powstaniu nie podjęli, co było tysiąc razy trudniejsze, właśnie niepodjęcie, to byliby bohaterami, niestety zapewne do dziś przeklinanymi i nazywanymi tchórzami, za to, że przepuścili ostatnią okazję wywalczenie niepodległości. Taki paradoks. I nie wykluczam, że świadomość, iż tak by zostali potraktowani pchnęła ich ku temu szaleńczemu dziełu. Nie wykluczam i tego motywu. Ale dzięki temu mają pomniki, zamiast złorzeczeń, choć  tuż po Powstaniu mieli ich nie mało ze strony ocalałych warszawiaków”. A o pułkownikach Kazimierzu Iranek-Osmeckim, Kazimierzu Plucie Czachowskim, czy Januszu Bokszczaninie, którzy próbowali zapobiec decyzji o godzinie „W” niewielu dziś wie, a to im się należy gloria. 

Ten wpis został opublikowany środa, Sierpień 1st, 2007 at 10:23

 —————-

2008

Chwała bohaterom, żal ludzi.

Nie jestem w stanie dołączyć uczuciowo do rocznicowych fet Powstania Warszawskiego. Dla mnie prawda o Powstaniu to pierwsze dni Października 1944, na potrzeby fet są obrazki z pierwszych dni Sierpnia. Patrzę na te 63 dni Warszawy oczami Mirona Białoszewskiego i jego słynnego dziennika, największej prawdy nie o Powstaniu, lecz o czymś ważniejszym, o Warszawie i Warszawiakach tamtych dni. Nie dojdzie się do niej, jak długo ktoś nie nakręci filmu o warszawskich piwnicach z czasów Powstania, o podwórkach zamienionych w cmentarze, o raju dla much jakim stała się Warszawa na przeciąg dwu miesięcy, o górze trupów ludzi, którzy przeżyli 5 lat koszmaru okupacyjnego, żeby zginąć u progu wyzwolenia. Po co? O dzieciach, które się urodziły w tym koszmarze i miały prawo żyć dalej, a im je zabrano. Dlaczego? I tak dalej i tak dalej. Największa zaś wściekłość budzi się we mnie, kiedy widząc tę górę trupów, to morze przerażenia i cierpienia, słyszę o moralnym zwycięstwie. Obyśmy nigdy już nie odnieśli podobnego moralnego zwycięstwa. Chwała bohaterom, ale najpierw, a nie potem, żal i refleksja nad 200 tysiącami zabitych ludzi, nad ruinami miasta, nad największą klęską polską w II wojnie światowej i jedną z największych w naszej historii. Nie czuję by był żal, refleksji też nie ma.

Ten wpis został opublikowany piątek, Sierpień 1st, 2008 at 09:15 .

2009

Apokalipsa Warszawy: ropa, głód, rozpacz i śmierć!

Z wielkim trudem wysłuchałem wczorajszej rocznicowej sztampy przy pomniku Powstania Warszawskiego. I bardzo mnie oburzyła rocznicowa uloteczka IPN włożona do gazet. Uśmiechnięty chłopiec, na tle nietkniętych pięknych kamienic secesyjnej Warszawy ze stenem na ramieniu. Z bronią, której było mniej niż odrobinę. To fałsz, bo prawda o paru pierwszych, entuzjastycznych dniach Powstania, bez prawdy o trzecim października jest ogromnym oszustwem, szkodliwą pedagogią. Zresztę pierwsze dni ta ulotka też fałszuje, bo chłopiec powinien mieć raczej pałkę na ramieniu, no może pistolet, albo karabin z kilkoma nabojami, albo wręcz gołe ręce, zamiast stena i w pierwszych dniach, było nie tylko święto, ale i jatka tej młodzieży słanej pokotem ogniem niemieckich karabinów maszynowych.

Wtedy gdy odbywał się ten nadęty wiec pod pomnikiem Powstania, w Polsacie szła migawka o różnych miejscach, gdzie jest Ono upamiętnione, aż dziennikarka doszła na Wolę. Zbudowano tam, jeszcze za PRL, wstrząsający pomnik wojownika stylizowanego na czasy bitwy pod Termopilami, a wokół kamienie, a pod nimi przerobione na glebę zwłoki dziesiątków tysięcy anonimowych cywili, którzy mieli szansę doczekać końca wojny i żyć. A wśród nich noworodki, niemowlęta i dzieci wepchnięte w tę glebę oczywiście ręką niemieckiego barbarzyństwa i barbarzyńcy, do którego jednak okazję stworzyło kilku patriotycznych głupców, ostrzeganych, że mogą sprowokować niewyobrażalną tragedię. Zasługują na złą pamięć i rolę straszydeł, a nie wzorców, którym stawia się pomniki i nazywa ulice. I wokół tego pomnika, być może największej prawdy o Powstaniu, a przynajmniej nie mniejszej, niż pomnik Powstania, czy Muzeum Powstania, pustka, cisza, śladu upamiętnienia. Jedyną monografię o losie ludności cywilnej w Powstaniu napisała Angielka. To wymowne. Monografię wstrząsającą i pokazującą, jak szybko parodniowa atmosfera święta wolności ustąpiła mrocznej atmosferze piwnic, ropy lejącej się z ran, much, rozpaczy, głodu i śmierci, śmierci, śmierci!

Nie będzie prawdy o Powstaniu, i nie będzie wyciągnięcia z niego tych wniosków, które powinny być wyciągnięte, dopóki w naszym myśleniu o tych 63 dniach nie powstanie wyobrażenie o górze stukilkudziesięciu tysięcy trupów, wśród ruin stolicy i nie zajmie ono przynajmniej równie ważnego miejsca, jak widoczek owego uśmiechniętego chłopca z bronią, której nie było. A należy się temu wyobrażeniu miejsce najważniejsze. Powstanie warszawskie to największa polska góra trupów w XX wieku, a może i największa od kilku wieków. Jak można tę jego stronę spychać w niebyt, albo sprowadzać do bąkania o losie ludności!? I jak można przechodząc niemal obojętnie obok tej góry – bo przecież czcimy bohaterów, którzy polegli w walce, a nie tych co zginęli umierając wcześniej tygodniami ze strachu – stawiać pomniki ludziom, którzy zdecydowali o rozpoczęciu tej walki!

Tyle na dzień godziny „W”, od osoby z rocznika, który nie mógł stawać z bronią w ręku, albo tchórzyć przed stanięciem i od osoby, która miała szczęście żyć wystarczająco daleko, choć w Reichu, by nie dosięgnął jej ostatni już na naszej ziemi wybuch barbarzyństwa hitlerowskiego, ale wzbudzony przez polskich szaleńców.

Podaję linki do moich wcześniejszych wypowiedzi z 1 sierpnia:

Ten wpis został opublikowany sobota, Sierpień 1st, 2009 at 10:23

http://kuczyn.com/2007/08/01/narodowy-pic-zamiast-prawdy/

Chwała bohaterom, żal ludzi.

Apokalipsa Warszawy: ropa, głód, rozpacz i śmierć!

Polska nad przepaścią? Nie dajmy sobie wciskać kitu!

sobota, 23 lipca 2011

Mój komentarz dla Wirtualnej Polski:

 Idą wybory, więc i czas obietnic, także wątpliwej wartości, a z drugiej strony krytyk, często posuniętych w kłamstwach i czarnowidztwie do absurdu. Już słychać, że Polska stoi u progu katastrofy jak Grecja, albo i większej i tylko drastyczne zaciskanie pasa może ją od tego uchronić, a może i na to za późno. A w ogóle to zmarnowaliśmy 22 lata transformacji, bo to, tamto i owo, a głównie Platforma i Tusk. Gdy dużo mówi się o wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie wyborów piszę komentarz „Chwalmy Trzecią Rzeczpospolitą Obywatele”, bo jest za co. Mogę napisać bardzo obszerną pochwałę, ale mam mało miejsca, więc do rzeczy.

Bardzo dobrze wykorzystaliśmy 22 lata wolności. Popatrzmy na parę ważnych liczb gospodarczych i społecznych. Polski produkt krajowy brutto wzrósł od roku 1990 do 2010 o ponad 113%. Żaden kraj pokomunistyczny od Łaby po Władywostok nie osiągnął takiego wyniku. Jesteśmy czempionem wzrostu. Więcej, cały on – z dużym okładem – uzyskaliśmy dzięki przyrostowi społecznej wydajności pracy, która zwiększyła się w tym czasie o 132%. To poprawiło naszą konkurencyjność, dzięki czemu – podwajając PKB – zwiększyliśmy eksport czterokrotnie i to na rynki o najwyższych wymaganiach.

Jeszcze nie kończę; podwojenie PKB osiągnięto przy rewelacyjnym zmniejszeniu istotnych nakładów na jego uzyskanie. Zużycie wody, supercennego dobra, spadło w tym czasie o 24%, wydobycie węgla kamiennego o 47%, stali o 51%. Produkcja elektryczności wzrosła tylko o 11% i to – dzięki racjonalizacji zużycia – wystarczyło dla zwiększenia PKB, przy okazji znieczulając na potrzebę dbania o utrzymanie tego działu w należytym stanie. Całkowitej likwidacji uległy katastroficzne tendencje rozwoju gospodarczego z czasów PRL – rozwój bez eksportowych szans, skrajnie marnotrawny, przy nikłym wzroście wydajności pracy i dominacji gałęzi dewastujących środowisko.

Z sytuacji bez wyjścia w końcu lat 80. wyszliśmy ofensywnie na szerokie wody i nieźle płyniemy. Gdy chodzi o stopę życiową nawet trochę za dobrze. Płaca realna przy podwojeniu PKB wzrosła o 60% co nie jest rewelacją, ale nie jest też wynikiem złym. Nie oddaje jednak rzeczywistej poprawy poziomu życia, bo w tym czasie spożycie w sektorze gospodarstw domowych wzrosło o 121%, czyli więcej niż PKB, co już wskazuje na to, że żyliśmy ponad stan. Część długu publicznego tutaj ma źródło.

Wzrosły zróżnicowania społeczne, ale Polska nie jest czarnym wyjątkiem, jak się często sugeruje; mieścimy się w europejskiej normie, nieco bardziej zróżnicowani, niż średnia unijna. I jeszcze dwa wskaźniki brane, oprócz PKB, jako miary tego, czy kraj poszedł do przodu czy nie. Gdy kończył się PRL na tysiąc niemowląt umierało dziewiętnaście, a dziś pięć. O ponad pięć lat podniosła też Trzecia Rzeczpospolita średnią długość życia kobiety i mężczyzn. Pięć pięknych wiosen do oglądania dodatkowo.

Chwalmy więc Trzecią RP, ale i patrzmy co jest nie tak, bo jest. Ciągle gospodarka nie tworzy tylu miejsc pracy, by bezrobocie spadło w okolice 5% co byłoby do tolerowania. Nasz wzrost, czempioński, jest za mocno oparty o rynek wewnętrzny i konsumpcję, a za mało o inwestycje i – mimo postępu – o eksport. Nie jest też dobry, trwały deficyt w bilansie handlu zagranicznego. Nasze finanse publiczne na pewno nie stoją u progu katastrofy, jak to wieszczą wróżbici bardzo tego pragnący, choć biją się w piersi, że to nie prawda. Wymagają natomiast reformy, która jest zawsze głównie reformą wydatków i dlatego ludzie, a także politycy tak jej się boją. To zadanie dla zwycięzcy wyborów.

Pamiętajmy też, że Polska jest dziś solidnie wspierana środkami z Unii Europejskiej, lecz ten dopalacz kiedyś się skończy. Trzeba więc kraj już od teraz przygotowywać do życia całkowicie na własny rachunek. Mamy ogromne sukcesy i spore problemy, ale do rozwiązania. Nie dajmy sobie wciskać wyborczego kitu, ktokolwiek by nas nim faszerował.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,126914,opage,2,title,Polska-nad-przepascia-Nie-dajmy-sobie-wciskac-kitu,wid,13618015,komentarz.html?ticaid=1cb6b

Rządź Platformo nadal Polską

czwartek, 14 lipca 2011

Mój najnowszy komentarz w Wirtualnej Polsce:

 czwartek u Janiny Paradowskiej w TOK FM wrócono do wysokiego poparcia dla Platformy Obywatelskiej po czterech latach rządzenia. O tym zjawisku, bez precedensu po roku 1989, mówi i pisze się często. Zwykle słychać, że to wynik skuteczności platformianej propagandy (PR), która wmówiła wyborcom, że PiS jest nadal groźny, a teflonowy premier i jego rząd dobrym wyjściem dla Polski. Drugi pogląd głosi, że to skutek słabości opozycji, głównie PiS, które nie ma wiele do powiedzenia w sprawach ważnych dla Polaków – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.

Moim zdaniem oba wyjaśnienia są mało warte. Argument o dobrym albo złym PR jest powtarzany bezmyślnie od czasu rządu Mazowieckiego. Miał on dobry PR w osobie Małgorzaty Niezbitowskiej przez pierwsze miesiące jej pracy i zły PR, przez resztę urzędowania. Prawda była taka, że rząd Mazowieckiego, najpierw się podobał, a potem przestał się podobać, bo ludzie odczuli dotkliwości transformacji. PR nie miał wiele do rzeczy. Platforma ma PR taki sobie, raz niezły, raz marny, ale z jakiegoś powodu, po raz pierwszy w historii III Rzeczpospolitej prawie połowie Polaków się podoba. Mimo czterech lat zużywającego przecież rządzenia.

Moje wyjaśnienie opiera się na przyczynie głównej i wspierającej. Zacznę od wspierającej. Rządy PO-PSL Polaków na kolana nie rzucają, ale nawet rząd z boskiej nominacji tego by nie dokonał. Są jednak te cztery lata oceniane o niebo lepiej przez wyborców trwających przy PO, niż głosi zgodny i niewiarygodny przekaz obu partii opozycji, a także w dużej części przekaz mediów. One wcale PO nie głaszczą. Jednak gospodarka i stopa życiowa w Polsce rosną, bezrobocie w porównaniu z tym co było jest umiarkowane i nie rośnie, inflacja podskoczyła, ale daleko jej od „drożyzny”. Autostrady, drogi, obwodnice i stadiony, mimo zacięć, są budowane, jak nigdy. Polska ma dobrą markę w Europie. Nawet reformy się robi, jak rzetelnie popatrzeć.

Rząd ma rację, jesteśmy kawałkiem zielonej Europy, w nie zielonej reszcie i ludzie to widzą. W sondażach psioczą, powtarzają mechanicznie rzucające się w uszy medialne bzdury, bo coś trzeba powiedzieć, ale w odpowiedziach o samopoczucie i preferencje wyborcze wychodzi prawda. Więc przyczyną wspomagającą jest to, że rząd PO-PSL odbiera się, jako do przyjęcia i trwania dalej. Tym bardziej, że jest przyczyna główna.

Chodzi o niezgodę ogromnej większości Polaków na wywracanie porządku politycznego, który tworzymy od ponad 20 lat i zastępowanie go IV Rzeczpospolitą. Na scenie politycznej wraz z powstaniem PiS i zdobyciem „serc i umysłów” dużej części Polaków nastąpiła zmiana nadająca jej zupełnie nowe cechy w porównaniu z okresem poprzednim. Powstała partia odrzucająca obecny ustrój, która rozpoczęła polityczną wojnę o jego likwidację i wprowadzenie nowego ustroju. Wątpiącym polecam lekturę wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Wraz z tym poprzedni dwuwymiarowy schemat porządkujący scenę polityczną wedle stosunku do rynku i do kościoła został przesłonięty przez schemat jednowymiarowy; stosunek do Trzeciej Rzeczpospolitej. Jeśli się tego nie widzi to nie rozumie się większości nowych zjawisk politycznych w kraju. Właśnie dlatego, że powstała partia wroga ustrojowi (antysystemowa, jak się oportunistycznie i mętnie mawia) doszło do polaryzacji na scenie politycznej, a także w elektoracie, a nawet w społeczeństwie. Dzieli je dziś i rozrywa potężny antagonizm polityczny. Mawia się nawet o dwu narodach i coś w tym jest.

Od 5 lat polityka ma u nas tożsamość wojenną i emocje wojenne, czego nie było wcześniej. Nie stosunek do tego czy owego, lecz do ustroju rzeźbi dziś polityczne oblicze społeczeństwa. On decyduje o tym, że ogromna część wyborców, rozumiejąc lepiej, niż liczni błądzący we mgle komentatorzy, iż to, a nie cokolwiek innego, jest głównym problem politycznym najbliższego czasu trwa przy Platformie, jako jedynej dziś, skutecznej obrończyni tej rzeczywistości, w której chcą żyć. Broniącej przed tą rzeczywistością, w której nie chcą żyć, a zobaczyli jej początek w latach 2005-2007 i to im wystarcza. Ci Polacy nie tęsknią do nowej kierowniczej siły, jak zasugerował u Paradowskiej Adam Szostkiewicz, lecz w obawie, że chce nią być PiS, stoją przy Platformie.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1027191,title,Wmowili-ze-teflonowy-premier-jest-dobrym-wyjsciem,wid,13596170,komentarz.html

Płonąca stodoła i ja

poniedziałek, 11 lipca 2011
Tak odczułem zbrodnię w Jedwabnem 10 lat temu.
PŁONĄCA STODOŁA I JA.

Jest stodoła za miastem. I do tej stodoły Polacy miejscowi i z sąsiedztwa pędzą Żydów. To, czy pędzą tysiąc sześciuset, czy stu, nie ma żadnego znaczenia, ani jako okoliczność łagodząca, ani jako okoliczność obciążająca. Ocena czynu, którego za moment dokonają, jego osąd w naszych sumieniach – to podkreślam, bo o taką ocenę i osąd chodzi – okolicznościom łagodzącym nie podlega. Ewentualna mniejsza liczba osób zapędzonych do stodoły w stosunku do tej, o jakiej się mówi, była ważna dla tych Żydów, którzy nie znaleźli się w zasięgu prześladowców, a dziś jest ważna dla historyków. Nie ma też żadnego znaczenia dla osądu tego ludobójstwa w naszym sumieniu zachowanie Żydów podczas okupacji sowieckiej. To zachowanie ma wyłącznie znaczenie dla sumień żydowskich i dla ich rachunków sumienia.
Pędzą więc do stodoły Żydów wszelkiej płci i wieku, także niemowlęta w ramionach rodziców. Uwolnijmy z pęt wyobraźnię, z blokującej ją pewności, że my Polacy, do czegoś takiego nie bylibyśmy zdolni. Musimy podejść do owej płonącej przez sześćdziesiąt lat stodoły wolni od tej blokady, bo w przeciwnym razie niczego nie pojmiemy. Zobaczmy tych pędzonych ludzi i jeśli nie możemy ujrzeć w nich bliźnich, to postawmy się chociaż na ich miejscu. Postawmy na ich miejscu nasze dzieci i naszych wnuków. Zobaczmy, jak tę stodołę nasi rodacy zamykają i podpalają, jak dym i ogień wdziera się do wnętrza. Zobaczmy tam w środku – powtórzę – jeśli nie bliźniego to siebie, naszych najbliższych. Iusłyszmy ten krzyk, „który było słychać na dwa kilometry” – jak mówią świadkowie – i wyobraźmy sobie, że to krzyczymy my i że to krzyczą Ci, których najbardziej kochamy, pochłaniani przez potworny żar, bez drogi ucieczki. I dopiero wtedy, gdy widząc te sceny oczami uwolnionej od blokad wyobraźni, poczujemy łzy, dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że dopuściliśmy do głosu sumienie, że odczuliśmy grozę zbrodni rodaków z tamtego czasu poprzez żal za tych pochłoniętych przez ogień. Żal nie na pokaz, lecz ten pod naszymi powiekami, prawdziwy.

Ta zbrodnia nas obciąża. Nie miejmy złudzeń, że uwolnimy się od niej odrzucając ją od siebie, mnożąc wykręty i usprawiedliwienia. W stodole nie mordowano konkretnego Żyda w konkretnym celu, nie popełniono zbrodni pospolitej, która obciąża tylko zbrodniarza, czy grupę zbrodniarzy. W tej stodole nie żaden margines, lecz skrawek narodu polskiego spalił skrawek narodu żydowskiego. Dopóki zatem będziemy uważać się za naród, czyli wspólnotę pokoleń wczorajszych, dzisiejszych i przyszłych, dopóty ciążyć będzie na nas ten czyn popełniony przez ludzi pokolenia, którego w większości już nie ma.

Nie ponosimy za niego odpowiedzialności jako jednostki, ale ponosimy jako przynależni do narodu. Nie jest to odpowiedzialność zbiorowa, której nie wolno stosować, lecz odpowiedzialność narodowa, której nie można uniknąć i nie wolno unikać. Działa tu dokładnie to prawo moralne, które pozwala nam za nasze uważać wielkie czyny przodków, szczycić się nimi i także twierdzić słusznie, że była cząstka narodu polskiego, która ratowała i uratowała cząstkę narodu żydowskiego. Była nawet tam, niedaleko tej stodoły, jakaś skrytka, w której Pani Antonina Wyrzykowska przechowała do końca wojny siedmiu Żydów zbiegłych spod rąk „naszych”. Ta skrytka jest miejscem dumy narodowej, a ta nie odległa stodoła miejscem hańby. Narodowej !

Nie możemy więc zrzucić z siebie i z sumienia tej płonącej stodoły sprzed 60 lat i tego „krzyku, który było słychać na dwa kilometry”. Ona płonie nadal i ten krzyk nadal słychać. Będzie płonęła tak długo i tak długo będzie krzyk słychać, jak długo będziemy brzemię tego naszego ludobójstwa od siebie odpychać. Żebyśmy mogli sami je z siebie zdjąć i żeby było ono z nas zdjęte, musimy je przyjąć. Musimy oczami uwolnionej wyobraźni przejść tę drogę sprzed ponad półwiecza aż do środka tego żaru i jeśli popłyną nam łzy, nad tymi co tam przepadli, wtedy zyskamy szansę usunięcia z narodowej tkanki antysemickiej trucizny, która tylu z nas zatruwa do dziś. Pierwszy raz miałem łzy w oczach, pisząc tekst i widząc jak palą się żywi ludzie. Tylko tyle mogę zrobić, by żar tamtej płonącej stodoły zgasić i krzyk ginących w niej uspokoić.

(„Wprost” i „Gazeta Wyborcza” marzec 2001)

Polska powagi, Polska obciachu

piątek, 8 lipca 2011

Wczoraj w Wirtualnej Polsce:

Bardzo dobre oba wystąpienia Premiera w Parlamencie Europejskim; pod względem stylu i treści. Wygłoszone na żywo, w ujmującej retoryce, szczere a nie zagrane, bez detali, ale treściwe. Szef państwa obejmującego prezydencję powinien mówić o Unii, a nie o swoim kraju i Tusk mówił o Unii. Powinien mówić o problemach, a nie o detalach i premier tak mówił. Przypomniał, jak wielkim dziełem i wartością jest Unia. Przypominał, że wzięła się z wojen XX wieku wywołanych przez państwa narodowe, po to by zapobiec dalszemu mordowaniu się europejczyków. Przestrzegał przez odżyciem nacjonalizmów, największej zmory Europy. Unia przechodzi trudny czas. Towarzyszą mu zwątpienie i dyktowane egoizmem pokusy ucieczki od integracji. Takie przypomnienie i przestroga były potrzebne. Nawet w formie bardziej dramatycznej, niż to zrobił premier.

Pokazał, jak Polska widzi przyszłość wspólnoty i jakie ma priorytety prezydencji. Podkreślał wagę unijnych instytucji i solidarności, a na tym tle znaczenie odpowiedniego budżetu. Mówił o zdolności Unii do działania na zewnątrz i jej bezpieczeństwie; militarnym i energetycznym. Mówił o szczelności jej granic, ale i o zrozumieniu dla problemów sąsiadów. Przestrzegał przed ograniczaniem swobody przemieszczania się ludzi wewnątrz Unii. Zapowiadał usuwanie istniejących ograniczeń wspólnego rynku, działania finalizujące przyjęcie Chorwacji i przybliżające do Unii Ukrainę oraz inne kraje ze Wschodu.

Obu wystąpień premiera słuchano z wielką uwagą i przerywano oklaskami, a po odpowiedziach na pytania i ataki posłów zebrał prawdziwą owację. Jestem pewien, że w środę awansował w hierarchii powagi i prestiżu polityków europejskich. A przez to podniosła się też pozycja Polski. Mamy dobry, a może – jak zauważył Jacek Saryusz-Wolski – wręcz za dobry start do prezydencji, bo stawiający poprzeczkę wysoko.

Większości priorytetów nie zrealizuje się w sześć miesięcy, ale ważne by w każdym był postęp. Tak by na końcu roku w opinii unijnej powstało przekonanie, oparte o te nawet małe, ale realne sukcesy, że to była wyjątkowa prezydencja. Można to osiągnąć. Wówczas, nawet nie należąc do ekonomicznej czołówki Unii, ani do eurolandu, będziemy liczyć się znacznie więcej, niż dziś, także w naszych krajowych interesach. Choć i dziś jest o niebo lepiej, niż za rządów PiS, gdy Polskę odbierano, jako pieniacza, od którego lepiej trzymać się z daleka i dla którego niczego zrobić nie warto. I coś z tego się pokazało.

Wystąpieniom premiera towarzyszył ostry atak na rząd europosłów PiS; Ziobry, Legutki, Kurskiego. Wzbudził już burzliwe reakcje w kraju, jako kalanie własnego gniazda wobec obcych, co jest u nas odbierane bardzo źle. Podobno ten atak wykonano bez wiedzy prezesa Kaczyńskiego, który jeszcze nieco wcześniej deklarował wierność tej zasadzie. To rzeczywiście wygląda na dywersję Zbigniewa Ziobry, czy wręcz spisek grupy europosłów, którzy, nie wierząc w wygraną PiS, chcą dla niego marnego wyniku. Liczą, że to wywoła wewnętrzny kryzys i pomoże wysadzić Prezesa z siodła.

Tak czy owak, korzyści ten występ PiS-owi nie przyniesie. Nie tylko w kraju. W Unii odświeżył pamięć o pieniactwie i zadęciach tej partii, o jej nieprzystawaniu do dzisiejszego czasu. Raczej przysłużył się premierowi, rządowi i Platformie, bo w Parlamencie Europejskim zobaczono widowiskową Polskę powagi i Polskę obciachu.

Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski

Post scriptum: Szkoda, że ktoś nie przypomniał wczoraj w Parlamencie Europejskim temu europosłowi z Holandii, że polscy emeryci i rumuńscy żebracy to nie jedyni, którzy Holendrom przeszkadzali. Trzeba by jeszcze dodać muzułmanów ze Srebrenicy, których, jako przeszkadzających i niepotrzebnych wydali Mladiciowi pod lufy.

Wiwat Kolaboracja z Unią!

poniedziałek, 4 lipca 2011

 

 Moje dzisiejsze  mikrusy w Facebooku:

Talent i głupota w jednym stały domu.

Marek Rymkiewicz podzielił Polaków na patriotów i kolaborantów. Ci  którym podoba się, że Polska jest w Unii to kolaboranci. Wiwat więc kolaboracja z Unią – dzięki niej nie musimy marzyć o Wielkiej Polsce targając kajdany, tylko o lepszym nowym budżecie. No i jak widać nieprzeciętny talent poetycki i takaż głupota zdarza się w jednym stoją domu.

Gość z porąbanym filtrem

Jarosław Kaczyński w Ostrołęce; „Jeszcze parę lat tej władzy, a nie będzie co zbierać w naszym kraju”. Jeśli ma się tak porąbany filltr w oczach, takie wyobrażenie o dzisiejszej Polsce i jej rządzie, to nasuwa się jedno skojarzenie, po co odsuwano tego sędziego? Gość z takim filtrem u steru państwa to groza!

Twarz i słowa Chwasta-bis.

Widziałem fragmenty mowy Bogdana Świączkowskiego (pisowski szef ABW) na postkaniu z 'ludem pisowskim” na prowincji. Z tą Polską patriotów wedle Rymkiewicza. Widziałem mowę twarzy i słów koszmaru, jakim byłaby IVRP-bis. Tą pierwszą nazywałem Chwastem. Dla tej drugiej nie mogę znaleźć słowa dającego się używać publicznie.

Apel do Grzegorza Hajdarowicza!

piątek, 1 lipca 2011

Panie Grzegorzu Hajdarowicz, wielka prośba do Pana. Niech Pan nie robi nic dla zmiany obecnego profilu politycznego „Rzeczpospolitej” i usuwania zespołu dziennikarzy politycznych, włącznie z redaktorem naczelnym, Panem Pawłem Lisickim.

Zachowując obecny stan rzeczy w profilu pisma da Pan świadectwo rozumienia potrzeby różnorodności w debacie publicznej, do której „Rzeczpospolita” bardzo mi daleka politycznie, dobrze się przykłada.

Z poważaniem

Waldemar Kuczyński.

Wiwat polska prezydencja!

piątek, 1 lipca 2011

 Epokowy krok Polski. 25 lat temu nawet o tym nie śniliśmy 

 
EPOKOWY KROK POLSKI. 25 LAT NAWET O TYM NIE ŚNILIŚMY.
Pierwszy lipiec, początek naszej prezydencji w Unii Europejskiej. Przez pół roku Polacy będą rządzili największym politycznym i ekonomicznym dziełem, jakie powstało w Europie odkąd zyskała świadomość nie tylko geograficznej odrębności. Rządzenie odbywa się w ramach przyjętych przez 27 krajów i ma ograniczony zakres, ale to nie osłabia historycznej dla nas wymowy tego faktu.
Niedawno, jakieś 25 lat temu, dla takich jak ja, a nawet dużo młodszych, których dusiła rzeczywistość PRL, wejście do Unii Europejskiej nie mieściło się w najdalszym horyzoncie nadziei. Nie było nadziei nawet na dostanie od ZSRR, suwerena ówczesnej Europy Centralnej, statusu satelickiego, jak Finlandia, co już byłoby cudem. Zapewne ludzie dużo młodsi, którzy nie mają tego osobistego punktu odniesienie, bo PRL-u nie pamiętają, patrzą na nasze rządy w Unii bardziej praktycznie, krytycznie, może nawet kpiąco. Ja tak praktycznie z nastawieniem na liczenie korzyści, czy „szukanie dziury w całym” patrzeć nie mogę, bo pamiętam to, co było wcześniej.

Unia przeżywa najcięższą próbę od powstania w latach 50. Do imigracyjnej fali z południa dochodzi ostry kryzys finansów publicznych kilku krajów strefy euro. To kolejna faza zaburzeń gospodarki światowej wywołanych konsumpcyjnym rozpasaniem Amerykanów i chciwością oraz niefrasobliwością ich banków. Teraz problemy ma kilka krajów strefy euro, które nie oparły się amerykańskiemu wirusowi, też z powodu własnych błędów. Skrajnym przypadkiem jest zbankrutowana przypuszczalnie Grecja. Teraz chodzi o to, by zmniejszyć wstrząs, jaki wywoła na rynkach finansowych. To potężna dziś, a najłatwiej ulegającej nastrojom część gospodarki światowej. Ich panika może uniemożliwić rynkowe finansowanie innych krajów uważanych za niepewne i wywołać serię bankructw.

Unia Europejska jest więc dziś pełna pesymizmu i zwątpienia. Pojawiają się czarne wróżby, włącznie z przewidywaniem jej rozpadu. Tu i ówdzie radość, także u nas, że ten twór przestanie istnieć i wrócimy do w pełni suwerennych państw narodowych. Nie wiem, czym się nasza prezydencja zakończy, ale jedno gra na jej sukces. To, że i prezydent, i premier widzą w Unii Europejskiej wielką wartość, którą trzeba chronić i umacniać, że szansę Polski na rozwój i bezpieczeństwo widzą w Unii, że nie traktują jej jako „brukselki do przeżycia i wyplucia”, lecz jako najlepsze środowisko dla naszego państwowego i narodowego bytu.

Unia się nie rozpadnie, nawet strefa euro się nie rozpadnie, bo stoją za tym korzyści, jakie z nich mają wszystkie kraje. Przypuszczalnie wyjdzie z tej próby wzmocniona. Ale załóżmy, że spełnia się scenariusz najczarniejszy, a dla niektórych, także u nas w kraju, najradośniejszy i wracamy do Europy państw narodowych. We wszystkich krajach zmieni się patrzenie na sprawy kontynentu. Górę weźmie punkt widzenia swego kąta. Żaden kraj nie zostanie politycznie takim, jakim był w Unii, tłumiącej narodowe waśnie, konflikty, nacjonalizmy, szowinizmy i roszczenia. Zmienimy się my i nasi sąsiedzi. Wróci świat w którym stanie się znowu możliwe, że, jak z początkiem XVIII wieku, braknie miejsca dla niepodległej Polski i innych państw środka kontynentu.

Narody to przetworzone zlepki plemion, tłuką się między sobą równie ochoczo, tylko mocniej. Unia, która powstała po takiej bijatyce, by zapobiec następnej, to skarb. Realizacja chrześcijańskiego przykazania nie zabijaj. Życzę polskiej prezydencji, by tchnęła w unijny świat polityczny optymizm i wolę umacniania, ulepszania tego wspaniałego dzieła ludów naszego kontynentu. I cieszę się piątkiem 1 lipca roku pańskiego 2011.

Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski

fot.Jupiterimages

Lead i tytuł tekstu pochodzą od redakcji