Jestem z Układu


Środa 8.3.2006 r. Zosia, dziadek i jednorożec.

Od soboty pielęgnujemy naszą pierworodną wnuczkę Zosię, lat siedem i pół, która się rozchorowała. Dzisiaj jest już lepiej. Mam pisarski zastój, pióro przystawione do kartki natychmiast więdnie. To jest normalne po okresach intensywniejszego pisania, znam to od dawna, ale im jestem starszy tym bardziej takie przestoje budzą mój niepokój, wszak wiek ma swe prawa. Ja mu je przyznaję, robię co mogę, żeby zaczął je egzekwować jak najpóźniej, ale wiem, że w tych wysiłkach ostatecznie przegram. Obecność Zosi pisaniu nie sprzyja, bo w każdej chwili może znaleźć się tu przy moim lewym ramieniu nasza „Gwiazdeczka”, jak ją nazywamy i zadać słodkim głosikiem pytanko; „Pobawisz się ze mną dziadku?”. I nie będzie rady. Czekam mimowoli na to pytanie koło mojego lewego ucha, tak jak ten gość na rzucenie przez sąsiada z góry drugiego buta na podłogę, by móc usnąć. No i właśnie mam co zapowiadałem – „Jednorożec, jednorożec!!” brzmi mi koło tegoż ucha, czyli zabawę w jednorożca czas zacząć, a ja dalibóg nie wiem na czym ona ma polegać, poza tym, że jednorożcem będzie napewno Zosia. Ale wolę te zabawy, niż dom 60-latków bez wnucząt.

Oczywiście jednorożcem była Zosia, a ja dyrektorem ZOO, który zamartwiał się, że mu ZOO zbankrutuje z braku nowych zwierząc i ubytku gości. Aż na spacerze w lesie zobaczył bielutkiego konia, któremu z czoła wyrastał prosty spiczasty róg. W podręcznikach zoologii go nie było, za to w zbiorach legend bardzo dużo. I zaczęlo się łapanie tego jednorożca z pomocą leśniczego, którym też byłem, zresztą nie pierwszy raz. Po wielu porażkach schwytano wreszcie legendę i umieszczono w pięknym pawilonie, wykutym w skale z dużym wybiegiem i na tym zabawę musieliśmy przerwać, żeby chora Zosia się za bardzo nie zmęczyła, bo nakazał to tata Andrzej, lekarz. Ale napewno będzie ciąg dalszy. Za każdym razem kiedy „Gwiazdeczka” do nas przybywa pierwszym zdaniem jest „dziadku wymyśliłam nową zabawę”.

  

Skomentuj