Jestem z Układu

Nowy zeszycik.

poniedziałek, 22 marca 2010

 

Szanowni Bywalcy,

nie mam zupełnie czasu na blogowanie i nie wiem, jak długo to potrwa. Nie chcę bloga zamykać, bo widzę, że trochę osób ciągle dobrze się na nim czuje, a być może i ja do tego wrócę.

Ponieważ jest już sporo postów otwieram nowy zeszycik i przepraszam za absencję, mam nadzieje że czasową. 

Nasza wieś po zimie.

niedziela, 7 marca 2010

 

Kilka dni temu po raz pierwszy od listopada pojechaliśmy do nas na wieś. W ciągu tych kilku miesięcy gminy przy drogach lokalnych, którymi jedziemy powycinały sporo wielkich topoli mocno zaatakowanych przez jemioły. Wycięli także pięknie usytuowaną topolę przy podjeździe na wzgórze, widoczną z daleka i bardzo okazałą, ale też zaatakowaną. Od tej topoli do naszego zakątka nad rzeką było 11 km i 100 metrów. Pozostał pień o dużej średnicy.  Drzewa bardziej szlachetne, lipy i akacje stoja i za jakiś czas utworzą bardzo malownicze, zielone tunele naddrożne.

Droga leśna, jakieś 400 metrów, miejscami z ogromnymi koleinami – prowadzi do kilku gospodarstw – tak, że bałem się ugrzęznąć, bo nie wiem, kto by nas z tej głuszy wyciągał. Wjazd na naszą siedzibę niemożliwy przez górę jeszcze niestopniałego, zlodowaciałego śniegu, pozostałość po odśnieżaniu drogi. Przy dróżce dojazdowej do domu dużo kretowin, do tej pory kreciki wolały sąsiadów, ale oni je traktowali dość surowo, więc wyniosły się do nas, czując dusze bardziej wrażliwe na wszelkie życie i słusznie.  To u nas rodzinna tradycja, córka Dorota mieszkająca przy lesie wyłapuje jesienią myszy szukające u niej azylu w piwnicy do klatek pułapek i wypuszcza skąd przyszły. Będzie nam musiała podsunąć humanitarny sposób wyperswadowania krecikom nadmiernej aktywności.

W domu wszystko w porządku, piękny zapach drewna, tylko zimno jak cholera. Przy schodach kupa śniegu spadłego z dachu, a druga przy pięknym bzie i tu złamany jeden konar, ale nie do końca więc może go uratujemy. Przy dróżce od domu do rzeki pod lipą ogromna liczba szyszek, ślad, że na tej lipie wiewiórki, a jest ich stadko – objadają nam wielkie leszczyny, których mamy z dziesięć – urządziły sobie stołówkę. Rzeka wysoka, bardzo szybki nurt, woda 3 metry od furtki, łąka na drugim brzegu, gdzie biwakują kajakarze zalana. Zalana też przepiękna leśna droga spacerowa wzdłuż naszego brzegu, co roku rzeka ją nieco zmienia.  

Mieszkająca na Pomorzu siostra Haliny, Urszula – bohaterka filmów Marcela Łozińskiego powiedziała, że przyleciały już żurawie, których i u nas jest kilka stad w różnych miejscach i od wiosny do jesieni słyszymy ich klangor. Pewno też już są, ale ich nie słyszeliśmy, byliśmy krótko, jakieś dwie godziny. Powrót z niewielką przygodą, bo samochód po przekręceniu kluczyka pozostał martwy, jakby cały prąd z niego uciekł. I nagle wygoda czterokółkowa zmienia się w wielki kłopot. Na szczęście wykryłem szybko, że przy podskakiwaniu na koleinach obluzował się i odłączył kabel od akumulatora. Kłopot znowu zamienił się w komfort i wróciliśmy do Warszawy.  Na wieczorną porcję polityki.