Środa 31 maj 2006 rok. Roma locuta…
środa, 31 maja 2006To nie Kuria Krakowska i nawet nie kardynał Dziwisz zamknął usta księdzu Isakiewiczowi – Zalewskiemu. Oni to zrobili formalnie, ale faktycznie to Rzym przemówił. Roma locuta. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że podczas wizyty Benedykta XVI musiała być mowa o sprawie lustracji, o zapowiedziach lustracyjnych księdza Isakiewicza i o tym, jak się do tego wszystkiego odnieść. Nie wyobrażam sobie, by ten ważny dla Kościoła w Polsce, a więc, zważywszy jego ciężar, także dla Kościoła w ogóle – problem mógł być pominięty. I nie wyobrażam sobie, żeby decyzja Kardynała, tak zaskakująco surowa, nie była zgodna z nastawieniem do tej sprawy samego Papieża. Jej surowość, bez wątpienia, wyraża nie tylko podejście Kurii, lecz także Watykanu. Wielu komentatorów zwracało uwagę, że kościół obecnego Papieża, to będzie Kościół bardziej zdyscyplinowany. W tej decyzji mamy też komentarz do słów Benedykta XVI przestrzegających przed arogancją sędziów minionych pokoleń, wobec których część prawicowych komentatorów zastosowała od razu zasadę odwracania kota ogonem.
Moim zdaniem Kuria zareagowała właściwie uniemożliwiając Księdzu spełnienie jego zapowiedzi. Zareagowała właściwie, pod warunkiem, że sama ona i w ogóle kościół w Polsce podejmie bardzo energiczne działania, by zgodnie z prawdą i wiarą problem byłych współpracowników SB rozwiązać. Inaczej, mimo tego, że Rzym przemówił „causa” nie będzie finita”. Podzielam też pogląd Prezydenta, że dobrze się stało, iż Ksiąz Isakiewicz – Zalewski żadnych nazwisk nie ujawnił, a rozczarownie z tego tytułu głośno deklamowane przez niektórych komentatorów w telewizji, wraz z przepowiedniami, jakie to plagi z tego tytułu spadną na Kościół wygląda trochę na żal, że nie zobaczyli ścinania głów.
Trzeba wiedzieć, że w przypadku Kościoła sprawa współpracowników SB, to bardzo, bardzo złożony problem, bardziej złożony niż w przypadku innych środowisk. Kościół był głównym niekomunistycznym partnerem komunistów i jednocześnie ich przeciwnikiem. Była walka i współpraca, kolaboracja po polsku, tak jest, które się przeplatały, najczęściej w tych samych osobach. Dzięki temu dualizmowi w dużym stopniu przez okres PRL byliśmy „najweselszym barakiem w obozie”, i za to, za ten generalnie mądry, właściwy w tamtym czasie melanż walki i kolaboracji powinniśmy być Kościołowi wdzięczni. I nie wolno o tym zapominać, jeśli to wszystko ma mieć cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością, a nie z linczowaniem. To ta mądrość walcząco-kolaboracyjna, a nie heroizm dała sukces. Decyzjami heroicznymi to można dać okazję do zburzenia miasta i zabicia ćwierci miliona ludzi. Ale ta mądrość etapu, jak ją nazywał Stanisław Stomma, nagromadziła też bagaż, zapewne wielu sytuacji, których nie da się jednoznacznie zakwalifikować, jeśli się rozumie czasy PRL. I bardzo proszę nie wykłuwać mi oczu, że rozgrzeszam agentów. Niestety wielu trzydziesto, czy trzydziestoparolatków niewiele z tych czasów rozumie. Patrzą w papierki, głównie bezpieki, których nie bagalizuję, i myślą, że tam jest najprawdziwsza prawda o epoce. Potem piszą i gadają o niej z przekonaniem o 105 % racji. W swych sądach i osądach często zachowują się, jak młodzi dziarscy chłopcy ze stalinowskiego ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), którzy też wiedzieli na mur beton kto był zdrajcą, szpiegiem i sługusem imperializmu anglo-amerykańskiego. Radził bym tym młodym katonom, z prasy i z tytułami naukowymi, by zastanowili się, czy w ich postaciach nie wyrastają nowi fałszerze czasów PRL tyle, że w przeciwnym kierunku od tego, który uprawiali w podobnym wieku ci, których kiedyś ukąsił marksizm – leninizm.